Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/132

Ta strona została przepisana.

W celach zastaliśmy zakonnice, pełne radości, jakiej nigdy u nikogo nie spotykałem.
Radość, zdaje się, podnosiła je nad ziemię. Tak radowały się, że to już — że już zbliża się chwila, gdy Chrystus je przyzwie w dom Ojca swego.
— Tu jest ich przełęcz — rzekła, zgadując moje myśli — tu mogą iść tylko za Chrystusem lub za Szatanem.
— A ty? — spytałem.
— Jam już jest bezgranicznie wolna — i pewna jestem mej nieśmiertelności. Byłeś moim Mistrzem dotąd, lecz serca swego nie możesz oderwać od współczucia Życiu. A dla mnie to wszystko już jest Majja...
Idź więc — uderz w dzwony, zajmij się ratowaniem miasta.
Ja spróbuję iść sama — i wytrwać — w mym Zwiastowaniu Mocy, jakich ziemia jeszcze nie znała! —
Doprawdy, nie mogłem mroźnej kry naukowych argumentów przeciwstawić jej pancernikowi, pędzącemu po Morzu wieczności.
Przeszliśmy kurytarze.
Stanęliśmy w kościele, oświetlonym błękitem płomienia.
Lecz płomień ten nie był z lampy Wiecznej. Był to błękitny płomień z olbrzymiej srebrnej wazy palącego się ponczu.
W kościelnym cieple płynęły kadzidlane aromaty.
Damy i kawalerowie, mniszki w habitach i księża tańczyli wyuzdane, perwersyjne, choć pełne wytworności, stylowe tańce.
Prócz migotów blasku lazurowego rozchodziły się jeszcze różnobarwne cienie od trzech ampli maurytańskich, rzezanych w arabeski i napisy.