Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/135

Ta strona została przepisana.

Przyświecała mi, śpiesząc po schodach krętych wieży; zajęci byliśmy już tylko myślą, by uderzyć w dzwony i zbudzić śpiące miasto. Wtym usłyszałem za sobą tętent, nim mogłem się zorjentować, rumor ogłuszający.
Krata zapadła, zamykając nam wejście na wyższą kondygnację. W tejże chwili zapadła i druga krata, zamykając powrót. Gambi śmiał się jak hijena, dokoła niego byli wszyscy inni, prócz Begleniczy.
— Szlachetny księże — wołali — nie trzeba, żeby się zbudziło całe miasto. Wystarcza, że my jesteśmy przebudzeni. —
Amplę postawiła Imogiena na belce, — rozglądałem nasze więzienie.

Kraty były grube, żelazne i nie do przełamania. Tu na wieży chroniły się dawniej mniszki przed napaścią morskich rozbójników — podwójna krata zamykała dostęp do górnych kondygnacji...
Skorzystał Gambi z tego, że mu tajemnicę przejść ukrytych powierzył stary pustelnik. Teraz, jak w dawnych misterjach, sprawdziła się zasada, że niema groźniejszej rzeczy, niż wiedza w ręku szalbierza i łotra.
Miałem przed sobą gromadę ludzi oświetlonych lampą, lekceważących, a raczej lubujących się w oczekiwaniu śmierci. Wykonywali rodzaj murzyńskiego tańca z wściekłym bezwstydem.
Zdawało mi się, ie widzę głowonogów, które zeszły się w zatoce głębokiej między skałami.
Odwróciłem oczy, pełny chmurnej wzgardy, bolejąc, że Imogiena musi to widzieć i to słyszy, lecz ona stała przy oknie wieży.
Miasto jarzyło posępnym blaskiem, zawierucha