Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/136

Ta strona została przepisana.

śnieżna pokrywała niebo i mżyła w powietrzu iskrami śniegu i zarazem elektryczności.
Wicher leciał od morza z siłą gwałtowną.
Z okna wieży rozwierała się przepaść w dół — to jedyne wyjście.
Z trudem wstrzymała mię Imogiena od runięcia głową w przepaść.
Wzgarda zupełna dla siebie po tak wzniosłej przyjaźni, która łączyła z Konradem, niemoc uratowania go, ani uczynienia czegokolwiek teraz dla setek tysięcy ludzi, skazanych na zagładę — widok życia wstrzymanego tuż przed jego najwyższą przełęczą — doprowadzić mogły do obłędu.
Imogiena rzuciła mi wtedy zdanie jedyne: „Odwalić musimy kamień z grobu“...
Dzięki symbolizmowi tych słów, ujrzałem w wizji wewnętrznej wszystko urządzenie mechanizmu wieżowego — podszedłem do epitafjum, wmurowanego w ścianę — rozchyliłem je i, nacisnąwszy gwóźdź — kratę od kondygnacji górnej podniosłem.
Wtedy idąc cicho wśród cieniów, słyszeliśmy z Imogieną, że Gambi namawiał, by zbiegli całą gromadą na okręt i kazali podnieść kotwicę. Przekonywał z dobrym skutkiem, że on, Gambi, zasługiwał więcej na względy kobiet, niż Mistrz z Nazaretu, który widział w kobiecie tylko astralną mgławicę.
Wyszliśmy na szczyt wieży.
I nie zapomnę tej chwili, choćbym żył długo, jak planeta nasza. Przepyszny widok na rząd pałaców nadmorskich la Palazzata — Fontanny Neptuna biły brylantami w cichym odblasku latarni. Miasto wyglądało jak czeluście mroczne dantejskie, tajemniczo oświetlane niewidzialnemi reflektorami.
Spojrzałem na zegarek — serce mi bić ustało.