Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/141

Ta strona została przepisana.

Umieściłem, jak mi się zdało, najbezpieczniej Sylwję i dziećmi w dali od wszelkich zabudowań na kilkunastu worach.
Potworna brutalność żywiołu rozpętała też niesłychaną brutalność wśród ludzi. I nie było nic okropniejszego, niż ta czeluść ohydy.
Krzyk w mieście! fale ryczące na ulicach! kurz w powietrzu od rumowiska domów i świątyń, ognie huczącej gazowni i składów nafty! — kalejdoskop przemierzłych zbrodni przemigał w oczach, gdy biegłem w stronę klasztoru, aby sprawdzić, co się tam stało.
Gruzy domów utworzyły potworny zwał ruchomy, trzeszczący, zalewany płonącą naftą, rozrywany mocą powietrza, stłoczonego w rezerwuarach. Wszedłem w aleję cyprysów, wiodła mimo klasztoru ku górom. Morze odpłynęło już z pod klasztoru, który sterczał niby mamut przedpotopowy — z niememi czarnemi otworami w ścianach, które nagle rozjarzały się bezzębnym śmiechem krwawych błyskawic.
W mroku pochodnia, którą wyrwałem ze zgliszczy, pozwoliła mi nieco się zorjentować. Nie było jednak nigdzie zakonnic — i zmącony umysł mój uwierzył już, że stało się z Begleniczą i zakonnicami to, co w transach: ciała ich stały się lżejsze od powietrza i, uniósszy się na miejsca wzniesione, ocalały.
Wtym wiatr musnął mię gałęzią — mimowoli podniosłem twarz — ujrzałem potwornie wklęśniętą postać — trup kobiety, wbity na słupie wjazdowym. Tu malarzem infernalnych wizji, Goyą, była — śmierć.
Niechybnie pozostaje po nas promień jaźni.
Lecz moc, która wykonywa w życiu tak straszliwe gaśnięcia, nie wzbudza zaufania, iż obudzenie się Tam będzie całkiem radosne. Potknąłem się o drugie ciało.