Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/145

Ta strona została przepisana.

łańcuchów — podjąłem go — niedźwiedź liznął językiem i zdarł całą twarz dziecka, jak dojrzałą poziomkę.
Nie słyszałem krzyku, jeśli był jaki. Z tępą złośliwością niedźwiedź nadeptał tylną łapą pierś Hannibala, która chrzęsnęła głucho, — niedźwiedź stanął w pozycji bojowej ku mnie.
Nie byłem już księdzem — nie byłem jasnowidzącym, który widzi światło z za mroków — nie byłem człowiekiem kultury.
Furja rozogniła się we mnie czarną błyskawicą. Wbiwszy pastorał w ziemię, jak lancę, uderzyłem niedźwiedzia młotem, miażdżąc kości nosowe i przewracając go, wściekłym uderzeniem rozmiażdżyłem mu kręgosłup.
Wyjąc, zaczął śmiesznie czołgać się u mych stóp. Wtedy Sylwja zarzuciła mu łańcuch na szyję, przywiązała do wagonu, narzuciła nań masę słomy i podpaliła. Z młotem okrwawionym, w łunie stosu buchającego słuchałem ryku podłego zwierzęcia, którego jęk sprawiał matce niewysłowioną radość. Poszedłem do Marynki. Kończyła pisać literami niezgrabnemi to słowo jedyne, które słyszała nieraz powtarzane w domu przez starą nianię.
Wypisała z tragiczną niegramatycznością:
— Opaczność.
I wydało mi się, że nikt nie mógł straszliwiej potępić Najwyższej Istoty — nadając jej przymiot siły, rządzącej opacznie.
Wtedy Sylwja podeszła ku mnie — i zaczęła mi roztaczać obraz upadku Polski.
— Rzeczą najważniejszą nieobliczalnej wagi — mówiła — jest zrozumieć aż do głębi, że Opatrzność światem nie rządzi. Człowiek musi rozwalić ten parawan, z za którego wyczekuje sprzymierzeńca.