dobywała się ręka, widocznie starca, pomarszczona. Z za pogiętych ścian wyglądała i ręka młodej dziewczyny, jakby prosząc o wsparcie. Ruch palców znamionował życie.
Zacząłem odwalać gruzy — ale nagle oberwały się sufity, fasada zaczęła się chwiać — odskoczyliśmy. Biegł jakiś młodzian we fraku — zapewne prosto z balu.
Ten ujrzał, jak i ja, ręce nieszczęsnych — zachichotał.
Włożył na rękę starca jeden ze swych drogich pierścieni, w dłoń białą kobiety wrzucił podjęty z ulicy kał.
Śpiewając serenadową pieśń, odbiegł tak szczęśliwy, jak Romeo, co dokonał zaręczyn z Julją i rzucił hojny dar staremu wrogowi.
Może wielbił śmierć, usymbolizowaną w starości, i wiązał się z nią ślubem? A lekceważenie — wyraził Maji życia?!
Nie umiem rzec, jak byłem radosny na tle tylu cierpień i wobec śmierci kilkudziesięciu tysięcy...
Radowałem się, bo życie było cudowne w tym piekielnym kotle, z którego wylatywały duchy, w które ja nie wierzyłem, mimo że je oglądał ksiądz Łącki.
∗
∗ ∗ |
Na Piazzecie wznosil się kościół odwieczny.
Tłum ludzi w nim.
Między księżmi figurował cywilny filozof chrześcijański, jeśli mogą być tacy.
Kochając Chrystusa, uznaję całą mizerję światopoglądu chrześcijańskiego.
Dla czego ludzie nie wierzą dziś we wpływy Marsa, nie noszą za amulet zębu wisielca, nie warzą z Mer-