Tłumy stały na wichrze w stroju nocnym, zimno przenikało ich, wszyscy tulili się do siebie — wiatr zwiewał koszule i zasłonki. Nastąpiło ogólne zapomnienie, westchnienia, śmiechy, ksiądz Lacki wszystkich błogosławił.
Przypomniał się mi obraz japoński Hokusaja, gdzie idzie procesja orgjastyczna z parasolami i wachlarzami.
Dźwięki spiżowe organów na chórze — Miserere mei Domine — z ust tysięcy —
a ci, którzy byli w trakcie najbardziej ziemnej żądzy — łączyli z tym swój śpiew — tęsknoty za śmiercią.
Było to piękne. Bóg jeśli ma być stwierdzony — to nie przez listki figowe u głupców.
Bóg, któryby się objawił, musiałby dzisiaj, jak dawniej w Helladzie i w Indjach, już być nagim.
Zawołałem do tłumu, radząc usunąć się od kościoła. Jakby na potwierdzenie słów mych zadygotała ziemia — szedłem, wiodąc tych, którzy jeszcze uratowali swój rozum.
Nagły piorunujący łomot — kościół już stał się tylko tym, co Monte Testaczio w Rzymie: górą rozbitych ludzkich amfor.
∗
∗ ∗ |
Mrok nocy jeszcze nie ustępuje przed brzaskiem.
Pożar szerzy się z konwulsyjną mocą. Okręty leżą o dwieście metrów od portu na lądzie. Wszystko zmiażdżone, śmieszne, karykaturalne.
Rząd pałaców nad morzem — la Palazzata — zmienił się w niechlujne rumowisko.
Tłumy warjatów biegną, wrzeszcząc i mordując. Wielu nędzarzy, chcących wzbogacenia, stało się hijenami.