Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/153

Ta strona została przepisana.

Idę z oddziałem stu ludzi, uzbrojonych w motyki i kilofy.
Rozdziela ich porucznik na dwadzieścia oddziałów.
Rozsypali się po mieście.
Na dwunastą kazał im zgromadzić się w porcie.
I wnet zaczynają wygrzebywać z gruzów ludzi jęczących.
Dzieją się sceny jedyne w swym rodzaju.
Oto idzie bydlę ludzkie, tęgi drab. Napotkał małżeństwo, przywalone murami, szafami, komodami. Zamiast pomocy udzielić — żądał, aby mu wprzódy wskazano, gdzie są pieniądze. Nieszczęsny bogacz obiecał, że da mu 20 tysięcy lirów, gdy uwolni jego i żonę z pod zwału mebli.
Zbir żąda pieniędzy natychmiast.
— Pieniądze są w szkatule pod stopą — odrzekł bogacz.
Odrzucił zbir szafy, kawały muru — wydobył półżyjącego pana, znalazł szkatułę, rozbił — wydobył zawartość 20 tysięcy lirów — i, lękając się, aby bogacz nie pożałował daru — lub, co pewniejsze z dobrego humoru — pchnął nazad nieszczęsnego w dół — przywalił go temiż komodami, stołami i złomami muru.
Zaczął uciekać. Moi marynarze, usłyszawszy szybkie kroki, aresztują i doprowadzają z powrotem do ofiar zasypanych.
Taki i inne bydlęta ludzkie ucinali kobietom żywym palce, na których lśniły pierścionki nad poszarpanym ciałem i zdruzgotaną kością.
Wyrywali kolczyki wraz z ciałem.
Ofiary umierały w niewysłowionych męczarniach, nietyle z bólu ciała, ile z wstrętu moralnego.
Działy się sceny ohydnej perwersji.