Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/155

Ta strona została przepisana.

Rzuca się wojsko do łodzi, szturm pancerników.
Tymczasem tłum nagich lub ledwo okrytych łachmanami dawnych bogaczy — inteligientów, estetów — marznie na mroźnym dżdżu wśród wichru i zimowej śnieżycy.
Poznaję w jednym nędzarzu, który bosonóż stoi, w spodniach bez szelek, z twarzą pooraną cierpieniem — syndyka miasta, któremu przed pół godziną tak chciało się spać.
Teraz sen odbiegł go na długo. Gdzie jego rodzina?
Dalej ten drugi nędzarz, którego lokaj całuje po rękach, by przyjął nieco strawy — to arcybiskup. Poznaje mię.
— Mamy Boże Narodzenie zimne, musimy ogrzewać się sercami! —
I wzniosłe uczucie miłości braterskiej ogarnęło wszystkich.


∗             ∗

Most pysznił się olbrzymiemi arkadami na filarach wysokich, jak dzwonnice. Most pełen mrowia ludzkiego, gdyż wiódł ku górom; ludzie lękali się już morza więcej niż ziemi — groziło nowe Maremoto. Od strony gór szedł spiesznie Konrad, widocznie na ratunek rannym do miasta. Zatrzymali go na moście chorzy, którym zaczął przewiązywać rany. Wtym — bez trzęsienia ziemi, ale osłabiony, most runął. Chmura dymu, ciała ludzi w powietrzu. Został jeden filar. Na wiązaniach żelaznych stał mój druh, jakby mierzący wzrokiem potworną nędzę życia.
Dokoła niego otchłań, w którą silił się wicher zwalić go — on zaś trzymał oburącz dwuch rannych.
Morze wyło. Kłęby pian, lecąc w powietrzu, uderzały aż o tego człowieka.