Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/157

Ta strona została przepisana.

Byłem już Wiedzącym — rozumiałem całą potworność Żywiołu i Materji, a zarazem widziałem światełko, które stanowi kosmiczny sens życia.
Jak radjum jest rozproszone w glinie i w wielu źródłach, tak moc psychiczna — wśród ludzkości. Skupiona w odrobinie — tworzy już gienjusza, w ilości większej — nadczłowieka, archanioła — Wiecznego Człowieka...
Rozległ się krzyk i wycie.
Do kaplicy wpadła gromada łotrów, wlokących kobiety.
Tłum modlących się został wypędzony uderzeniami pięści i nożów.
Byli to handlarze żywym towarem, którzy obłowili się w zamieszce miasta. Byli też tacy, którzy tu chcieli zaspokoić swe żądze. Między kobietami związanemi, w zarzuconych na głowie chustach, odróżniłem siostry miłosierdzia i zakonnice.
Łotry śpieszyli widocznie.
Chcieli obejrzeć dokładniej zdobycz, by wymordować szpetniejsze.
Nie zwracali na ołtarz uwagi, przywykszy widać, że ksiądz toleruje wszystko.
Postanowiłem wmieszać się w tę sprawę, tymbardziej, gdy zaczęli dźgać nożami kobiety, niewytrzymujące egzaminu.
Porwałem ciężki kandelabr. I nagle w jednej z nich, na którą rzucili się zbóje, poznałem Imogienę.
Kilka kul świsnęło mi koło uszu.
Zdarłem maskę z owego strasznego zbója, który zarządzał mordem.
Ujrzałem Konrada.
W oczach nie wyczytałem nic ludzkiego — był to mieszkaniec dawnych jaskiń. Jakim sposobem