zniesie — i ktoby tam zaglądał, na jakim żywym ludzkim bruku pędzą nasze gumy lub petersburskie kłusaki?!
Potym inżynjer urządzi sobie pałace, gustowne, jak stajnie dla słoniów; złowi żonę, jak malowanie, nastawi posągów tandetnych a drogich, przedstawiających nagie primadonny... kilka obrazów, gdzie pstrykanina własna będzie sąsiadowała z przypadkowo według ceny wysokiej zakupionym arcydziełem Chełmońskiego lub Maneta — portretem żony, malowanej przez jednego z milusich faworytów naszych Zachęt — przy wyuzdanych kiciach malarzy Moulin Rouge’u.
Znaj naszych!...
— Pojezżaj! — krzyknął zniecierpliwiony ostremi ukąsami śniegu stary żandarm do wlokącego się już od kwadransa woźnicy.
Konie zarwały, zamamlały w śnieżnej mazi kopytami.
Szaleje zadymka, iście mrok piekła, nie nocy wigilijnej!
Wspomnienie: — jarzy mnóstwem ogni i pozłot, wyniosły aż pod sufit, świerk — domownicy wraz z Piotrusiem małym nucą wzruszającą kolędę:
— Bóg się rodzi, moc truchleje —
Pan niebiosów obnażony,
Ogień krzepnie, blask ciemnieje,
Ma granice — nieskończony! —
Na tej zwrotce urwało się dzieciństwo i nasz więzień uczuł się wyrzuconym w powietrze.
Ale co jest niemiłe filistrom, bywa wymarzoną gratką dla więźnia.
I kto wie, mości mostów inżynjerze, czy nie Opatrz-