Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/167

Ta strona została przepisana.

Wejrzałem w twarz. Moje oczy, znające się dość na medycynie, odkryły w tobie dowody przytłumionego do najniższych granic życia. Wyjąłem Cię natychmiast i złożyłem na dywanie przed ołtarzem. Ogrzałem, ustawiwszy dokoła wszystkie kandelabry i świeczniki, ile ich było.
Wszedłem do krypty, wydarłem kilkanaście cegieł i głazów ze ściany, owinąłem to w jakąś tkaninę, złożyłem do trumny. Ty jednak nie zbudziłaś się jeszcze. Wziąłem cię tedy śpiącą w letargu pod płaszcz, wyszedłem z kościoła, dobrze wprzód nasłuchując, czy niema w pobliżu idących ludzi.
Zaniosłem do mej gospody i tam ukrywałem przez kilka dni. Nazajutrz jednak ocknęłaś się.
— I widziałam przez okno własny mój pogrzeb... Widziałam szlochających — stryjostwo me i krewnych, którzy przestali mi już być blizkiemi; widziałam męża swego, jak szedł w tępej osowiałości pijaka, zapewne żałując, iż nie przeciągnął stypy pogrzebowej jeszcze dłużej.
Umarłam dla nich.
Wykreślona z papierów legitymacyjnych, narodziłam się, jako człowiek tak wolny — tak wolny — jak niema drugiego na świecie.
Zamieszkałam — cudzoziemka, krewna daleka, u księdza.
Naraziłam biednego na wiele potwarzy i obmów.
Mimo to idziemy wspólnie na góry — do światła.
Doprawdy, nic więcej niewolno opowiedzieć z mej historji.
Pozostaje już tylko ta, co przeżywałam w letargu — ale to zbyt trudno wysłowić. —
Zdawało się, że ksiądz zasnął.