księgę. W oddali poczynają dźwięczeć struny harf — widma podobne wężom w katalepsji, wyprężonym na flet czarodzieja —
niewidzialne dzwonki dzwonią — i dzwony ogromne ze spiżu napełniają dumną moc królewskiej katedry. Duchy podchwytują szept modlitwy mojej, zmieniając w huragan tęsknoty i żalu.
Słyszę ten szmer tysięcy modlących się i hostję składam na spragnione usta aniołów.
W złotej, spokojnej głębinie kielicha widzę moją prześwietloną twarz, nade mną krąg drogi Mlecznej.
Ostatnią Hostję umierających przyjmuję do serca mego.
Tajemnicza ręka prowadzi mnie, jak ufne ku nieznanym dalom dziecko — na dłoniach moich czuję nieme pocałunki, to krew przesącza się ze stygmatów.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Imogiena twarz swą ukryła w dłoniach, młody więzień mówił dalej.
Wielopiętrowe więzienie w mroku nocnym zapaliło się od strony wejścia.
Mógł za chwilę nadejść straszliwy i potężny mój wróg — obdarzony siłą fizyczną, równą tylko sile rozszalałego upiora.
Twór ten, obłąkany i władnący potęgami Giehenny, podpalił schody z drzewa, aby mnie odkryć brnącego ku jedynemu wyjściu, gdzie czatował na mnie.
Nie lękałem się już śmierci w ogniu — wobec pewności, że stanie się ze mną coś metafizycznie okropnego, gdyby mnie on miał.