Usłyszałem nagle rozwarcie drzwi w ścianie od zamurowanych lochów — miałem tylko czas zawisnąć na krucyfiksie.
Wokół grobowca klęczeli z marmuru wykuci umarli.
Uczyniło się nagle niewymownie straszno.
Postępowała kolumna fosforycznych mgieł.
Z niej wyzierało coś nakształt dwojga magnetycznych oczu — otchłani upodleń piekielnych.
Okropny był ból ramienia mdlejącego — gdyż byłem rozpięty na krzyżu, zamiast Chrystusa. Nie byłbym już nawet zdolny wydobyć sztyletu — miałem runąć — gdy on ściemnił się nagle — a małe drzwiczki do wsuwania trumny, wionąwszy lodowym chłodem — znowu się przywarły.
I pojąłem, że on ujrzał mój cień z krzyżem na posadzce i udawał, iż mnie nie postrzega, wiedząc, że mu się nie wymknę.
W mroku przechodziłem, już nie ściszając stąpań, przez labirynt krużganków, sal i schodów. Z woni kwitnącej mimozy poznałem sypialnię Jej na wieży jeziornej. Wszedłem i, w odurzeniu rozkoszą, namacałem jej łoże.
Słyszałem oddech i poszept, jakby modlitwy we śnie.
Co uczynić, aby nie wszedł on przez drzwi, nie mające zresztą zamku, ani klucza?
W kurytarzu do sypialni ustawiłem zwierciadło; ręką, z której sączyła krew, odbiłem na kwadracie magicznym, oprawionym w posadzkę — moją skrwawioną dłoń o rozwartych palcach. Mówiąc zaklęcie, że: tu są złożone losy — wrota rozwarte — strzeż się źle stąpić — uczyniłem znak mój: kotwicę z dwiema gwiazdami.
Powiodłem wzrok na me tragiczne szczęście (nie
Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/173
Ta strona została przepisana.