Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/174

Ta strona została przepisana.

była to tragiedja: było to coś więcej), na śpiącą królewnę moją — której szukałem oddawna w labiryntach tego więzienia.
Był że to sen? Zapewne narkozą kwiatów odurzona, zapadła w letarg, leżała naga na bezcennych kaszmirach — oglądałem jej cudne, wyrzeźbione dłutem Praksytelesa kształty.
Rozplotłem ogniste miedziano­‑bronzowe jej włosy, strojąc je w fijoletowy kwiat mandragory. Tuliłem do oczu swych ten las płomieniejący (cama capitis Tui sicut purpura, Cant. 7 v. 5) — czułem, że serce me dźwięczy, jak kaskada odmarzających wód.
Kiedy rozkwitły kwiatem granatu jej usta — położyłem się obok, zrzuciwszy misterną kolczugę, chroniącą mnie od nagłych pchnięć.
Lampa, świecąc tuż nad łożem, odbijała arabeskami złotem i na zasłonach ciemności.
Leżała obok stara pergaminowa księga kabalisty Chajim Vidala, zgłoski jej były czerwone, jak akty bizantyjskich cezarów.
Począłem czytać opis Morza piekieł, głębin gór, miast zatopionych — Babilonu, Gomory, Kainy i dziwnych zamieszkujących je stworów.
Widziałem mnicha, który zapalał na sto kroków suknie kobiet wzrokiem — świeciły mi niebieskawym płomieniem ręce wisielca, przy których pięciopalczastym płomieniu widzę sabaty djabłów.
Rzuciłem wzrok przelotny na anielską twarz uśpionej; rozwarte szeroko, szkliste jak agat jej oczy i twarz zmieniona straszliwie — twarz Meduzy!
Wstała.
Jęła krążyć, wytrząsając rowkowanym jadowitym nożem z tak błyskawiczną szybkością, że w oczach moich uczynił się wir zjawisk.