Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/181

Ta strona została przepisana.

Nie dbam o me poczucie nicości —
— dbam o nicość filozoficzną, niecofnioną wszystkiego, co wiecznie płynie.
Jest mi cudnie teraz — nie zaprzeczam. Ale ktoś z więzienia posadzony na tron — stał się zbrodniarzem — —
nie dla czego innego zapewne, jak na to, by wykazać pogardę dla dobra i harmonji.
Trwałą równowagę ma tylko chaos, nędza, dzikie rozprzężenie, coraz głębsza nicość.
— Mnie się zdaje, że jesteś pan zbytnim wygodnisiem, mości Piotrze — rzekł ksiądz. — Rozparłeś się w lektyce niewiary i każesz nam dźwigać. A gdyby cię tak złożyć z lektyką na krawędź przepaści — lektyka zwolna przechyla w otchłań — czy instynkt nie każe ci zerwać się na równe nogi — i pochwycić życie prostym odruchem? —
Piotr milczał, przesuwając między palcami szczyptę popiołu.
— Wybaczcie mi, że na tyle blasków i szczęścia, które mi rozsłaniacie — odpowie mój towarzysz nienawistny, szary człowiek.
Wszedł również jak pani Imogicna tajemniczo i zatrzymał się tu, wsparty o krzesełko. Skręca sobie papierosa — nie odznacza się niczym, ani szyderstwem Mefistofelesa, ani zimną wzgardą Nietzscheańskiego nadczłowieka. Jest to człowiek szary, nie mający żadnych tęczowych barw, gdyż barwy te, niegdyś istniejąc w nim — unicestwiły się wzajemnie, tworzą brudną pajęczą śnieć — pogardy do życia.
— Wiem — odparł ksiądz Faust — lękasz się pan, ze jesteś ofiarą złudzeń. Lecz tęcza nad górami jest równie rzeczywista, jak w małej brudnej mieścinie... kałuża. Cóż mówić chce twój szary Człowiek?