Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/182

Ta strona została przepisana.

Ze stała się tu rzecz filozoficznie nieszczera: mówimy np. ciągle o duszy, o najwyższej Jaźni kosmicznej, a tymczasem ja zapytam i proszę o zwykłe słowo honoru — czy mógłbyś mi je ksiądz dać na to, że dusza po śmierci istnieje?
Taki prosty, ale nawskroś utylitarny przykład. Otóż ksiądz mi tego słowa nie da.
Kończę me życie. Spotykam w ostatniej chwili takie muzeum osobliwości — (tu ukłonił się w stronę księdza i Imogieny) — gdzie realność mówiona przez księdza jakże inną jest od realnej Rzeczywistości!
W więzieniu żarło nas robactwo. Wszyscy byliśmy ludźmi poniekąd wzniosłemi.
Jednocześnie tym więcej męczarni musiał przebyć, im bardziej ktoś był wzniosły — ale każdy musiał to robactwo otrząsać w kącie i deptać nogami.
Wybaczcie, że tę ohydę przytaczam. Zapewne dla franciszkanów byłoby to szczeblem do doskonalenia się... Ksiądz wyniósł spotężnienie ducha z Mesyny, gdy tymczasem zniszczenie Lizbony w XVIII wieku wzmogło powszechność niewiary, bluźnierstwo przeciw Istocie Najwyższej i wolterjański sceptycyzm. Zanim zbudujemy tron Jaźni, zanim z gruzów Mesyny wyniesiemy za księdzem Faustem ideję Najwyższego, chciałbym upewnić się — czy tę noc my nie spędzamy w filozoficznym haszyszu?
Wszystkie rozumowania nasze, wszystkie opowieści zabarwione są delikatnym akwarelowym pyłem tendencji:
przekonania mnie — jako człowieka ginącego, że najlepsze bajki życia jeszcze przede mną — za grobem.
A oto ja wam powiem, zacni ludzie, nie trudźcie się już dla mnie. I mnie samego nie podnoście na duchu, ani wzajemnie nie stawajmy na koturnach.