Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/184

Ta strona została przepisana.

duchowego — czemuż cię zasmuca, że musisz po tym zejść w niziny — z pamięcią i pewnością, że to słońce tam nad chmurami jest — i że ostatecznie będziesz mógł jeszcze je oglądać?
— W tym leży właśnie wątpliwy wniosek z tej przecudnej nocy — rzekł wesoło Piotr — ale doprawdy już na mnie czas.
— Więc każdy zostaje przy własnym zdaniu, jak zwykle — odrzekł równie pogodnie ksiądz Faust. — Piotr miał ochotę wierzyć w cośkolwiek przed zaczęciem Wilji.
Miło jest nawet rewolucjoniście, jak Fredrowskiemu szlagonowi — „czy polem czy lasem anielską milką przejechać się czasem“.
Po takiej milce zwrot o 180o wstecz do sceptycyzmu ultraszarego. Tedy zostaje tylko już nicość, robactwo — wstręt do życia — taedium vitae, znane nawet Rzymianom.
Zakładam się, że chętnieby przeczytał na wety najostrzejszą stronicę z Woltera? z Leopardiego, ze Stirnera lub może poprostu Journal Amusant?
— Zaiste, przyznam — odrzekł Piotr — nawet Król Duch, nawet Mickiewicza Dziady nie mogłyby do mnie terazprze mówić. Serce moje zatęskniło za Absolutem, — i, nie mogąc go mieć, chętnie rozigra się w śmiech Heinego, w wściekłe sarabandy Rabelais’go... Wszystko, tylko już nie polskie Anioły malowane na wielkiej mgle, za którą kryją się swojskie chlewiki.
— Hm... — mruknął ksiądz Faust — ładny powrót z misterjów.
— Pozwólcie, że wtrącę pewną perską opowieść — rzekła Imogiena.
— Słuchamy — rzekł ksiądz Faust — wyprowadź nas z tych wąwozów.