Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/19

Ta strona została przepisana.

żającą szybkością — osunął się za niemi — wola została daleko — zjeżdżaj, kędy wiezie najgłupszy mus!
Zemdlał tym razem na długo.
Lecz nie było to zemdlenie bezświadome.
Nie mając poczucia już swej osoby, doznawał, albo raczej coś w nim doznawało, świadomości szerokiej, jak cała ziemia polska.
Bolesne przeżycia zaostrzały się w ton proroczy i wizyjny.
Widział na olbrzymim dworcu emigrantów, każdy walczy o dobro tylko swych tobołków i walizek, każdy dba tylko o ten łyk gorącej herbaty lub filiżankę buljonu dla dziecka, każdy patrzy wrogo na sąsiada, czy ten mu nie zapuści ręki do palta.
Rządzi tą już bezdomną gromadą, tym tłumem wielkiego narodu emigrantów — gwizd lokomotywy, brzęk dzwonka — niema zaś już polskiej duszy zbiorowej, polskiego zbiorowego sumienia!...
I widział, jakby za przezroczystą szybą niezliczone szantaże w polityce i w literaturze, w krytyce i w zarządzie magistrackim — kto upomni się, kto osądzi — kto wyda straszny wyrok opinji? gdzie są Rejtany? Widział zupełne rozkręcenie śruby okrętu ziemnego: setki tysięcy, które giną od błota i mrozu, lub od dżumy w Mandżurji, z tą obojętnością u jednych na śmierć, która cechuje buddystów, z tą żądzą u innych zarobienia 25 tysięcy płacy lekarskiej na dżumie... przeciw której niema środka i nie robiono też nic...
Słucha Piotr — i nawet nie oponuje kapitaliście, który, tyjąc na skupionej krwi swej renty, narzekał na rewolucję, że tak wszystko popsuła...
Dobrze poczciwcowi — żona mu podaje wieczerzę wykwintną z kwiatami, na mieście czeka niedawno zgodzona po dyrektorze teatru utrzymanka, albo do