Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/193

Ta strona została przepisana.

Czopa. Handlował idejami pod znakiem Trzy Pęcherze: wolność, braterstwo etc. Przyjmując tłumy ubóstwiającej go plutokracji żydowskiej oraz tłumy gołych przedstawicieli rasy aryjskiej (tylko tacy są tu postępowi), mówił do mnie, okazując mi dwie półki książek:
— To, czego nie miała Aleksandryjska 700 tysiączna książnica — tu jest.
— A cóż tu jest? — rzekłem cicho, przejęty dreszczem, który mnie chwyta przed każdą zagadką.
— Moje niezgłębione papirusy. Bo ja, proszą pana, jestem nietylko uczonym, ale jestem odkrywcą. Nietylko odkrywcą w rodzaju zwykłego komiwojażera Kolumba, ale odkrywcą — że niczego niema, świata niema, słońca nigdy nie bywa, duszy nigdy nie będzie. W ustach mych nie brzmią te pojęcia, tylko gdy im zaprzeczam. Niema nic! — nieistnienie w istnieniu, ustatkowane monizmem, potrójny niebyt — — a więc byt legiendy, więc niebyt niczego, prócz mej nauki, prócz tego, co tu na półce. — Tu dżentelmen wlazł mi na stopę i zakręcił się w tańcu świętego Wita, zakończonym konwulsjami. Podjąłem go z godną ubolewania impresją, że zamiast niebytu cośkolwiek jest przede mną. Ułożyłem go możliwie wygodnie na sofie, zasłoniłem parawanem i wmieszałem się w tłum gości.
Oglądałem dżentelmenów, wszyscy ubrani z przesadną elegancją.
Byli sympatyczni i rozmowni, podawali mi bilety wielkich firm, w których współpracują, lub banków założonych w Wierchojańsku wśród umierających z głodu wygnańców. Szybko wypowiedzieli mi swe nazwiska, dzięki tej śmiesznej właściwości tubylców, że wszyscy przedstawiają się sobie, a nikt nikogo poznać nie usiłuje.
Ja jednak wpatrywałem się mimowoli w tablicę,