Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/200

Ta strona została przepisana.

pomocą elektrycznego przyrządu zapaliłem na szczycie potężne wizje Króla Ducha — wybuchnął pożar!
W jednej chwili, niby gorejąca olbrzymia pinja, płomienie wraz z dymem zawisły nad miastem, rozświecając je w niewysłowione Inferno.
Górował las krzyżów cmentarnych i wiódł do gmachu więzienia.
Zbiegły się rojne tłumy u stóp Wieży.
Raz pierwszy widziałem tłum tutejszy uroczystym.
Stało się to dzięki temu, że rury, co przeprowadzały gaz rozweselający, zostały przez nas przecięte —
w ten sposób miasto spoważniało.
Zaczął mówić starzec Mistrz.
W jednej błyskawicy ujrzałem, iż poza kilku dziesiątkami tysięcy zgniłych istot naród stoi ogromny, czekający tylko na pierwsze hasło Jutrzni, aby przyjść do pracy Prometeicznej. Wtym runęła ciemność.
Ujrzałem potworną monstrualną Bestję.
Niby pająk królujący nad siecią — siedział nad więzieniem, nad krzyżami cmentarza wampir galaretowaty. Wypluwał z siebie ohydną ciecz —
z tej zaś czynił sieci — wszyscy już byli osnuci niemi.
Ku czemu zmierza — nie mogłem odgadnąć.
Nagle zrozumiałem: oto trzymał w łapach lampę z reflektorem, potężny promień Opinji zwrócił na wieżę gorejącą —
i tłum ujrzał na wieży, niby w kinematografie, zamiast wielkich horyzontów narodowych — niechlujne sypialne sceny; rzucił na twarz Mistrzowi bure promienie, które twarz zniekształciły i uczyniły warjacką; nakoniec, uczułem wgryzające się litery w moje czoło — i po źrenicach oburzonych tych kroci tysięcy ludzi poznałem, iż mam na czole wyryte jakieś miano, którego wyczytać nie umiałem.