Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/201

Ta strona została przepisana.

Bestja opinji kąsała mnie swemi „promieniami“.
Wydobyłem z siebie głos, by ostrzec przed moczarem — gnijącą wolę radziłem ożywić Njagarą potężnego zbiorowego czynu — ostrzegałem, znając Bestję, iż nie radzę iść nieopatrznie za jej reflektorami.
Lecz głos mój był tłumiony warstwami burej masy powietrznej, którą pchał ku mnie ów Galaretowały Wampir.
Nie mogłem odgadnąć jego pochodzenia. Był uwielbiany zarówno przez Polaków i cudzoziemców, jak tych, co uważali, że Wisła jest to stara żydówka, albo Jordan, a Kraków jest ich Jerycho. Bestja była kwintesencją, upiorem.
Nie mogłem poznać jego oblicza.
Porwały mnie niewidzialne ręce, obronić się im nie mogę. Ogłuszono mię mnóstwem ciosów.
Jednocześnie Impresarjo w teatrze bawił publiczność tym, iż będąc ramolli, deklamował wciąż Odę do Młodej Damy... w jedwabnych pończoszkach.
Siwobrody pan Czop zadał mi scyzorykiem kilka ukłuć w bok, inny — wielki ludowiec — starannie przerzynał ścięgna u moich nóg, tak żebym kroku już zrobić nie mógł. Niejaki autor jednego z licznych „Szkapiąt“ nabrał na łopatę nawozu — i z temperamentem rzucił mi w twarz.
Odrzuciwszy te niepoważne argumenty, obejrzałem się, czy nie znajdę walczących w sojuszu ze mną. Wielu ludzi siedziało w kawiarniach i rozczytywało się w doniesieniach o rewolucji w Kambodża lub wielkim corso na Oceanie. Żaden nie ruszył mi na pomoc. Zdaleka dojrzałem wprawdzie niektórych, którzy jakby poruszali ustami, lecz ani głos ich nie dolatał, ani sił nie mieli przedrzeć się ku