mnie. Wtym uczony pan Czop nachylił się i słodziutko ścisnął moje gardło.
Więc tak... — z rycerskiego rodu!...
∗
∗ ∗ |
Podziemia. Ujrzałem się w kamerze tajnej.
Tam poznaję dobrotliwego mędrca pana Czopa. Stoją wokół ichmoście o twarzach wymacerowanych rozpustą, o wargach gadów, które trawią, ze ślepiami, które Goya widział u nikczemnych mnichów...
Oprawca postawił mnie na nogi, lecz na to, aby podbić zacznie i bym upadł w kałużę, pełną gorejącego bagna.
Sparzyłem się okropnie i kiedy chciałem obetrzeć łzy czy błoto gorejące, złamano mi palce między kratami.
Okiem jedynym patrzyłem w sumienia tych, którzy kiedyś wydali Kopernika i Zawiszę.
Impresarjo nacierał kosmetykiem teatralnym moje rany, otrzymane w walce o niepodległość Grecji wraz z lordem Bajronem. Pan Czop wziął się zaś do Mistrza i, rozciągnąwszy starca, wylał nań siarkę, mówiąc słodko i dobrotliwie; nieuku, ignorancie, wieża narodowa jest moim widzimisię, z którego tylko ja jeden potrafię wyczynić Myśl niepozbawioną Demencji! — Nie dosłyszałem już dalszych słów — zapadłem w jakąś zatokę modrą — w bezczucie, w smutny raj śniących, których mordują.
Usłyszałem jeszcze, niby intermezzo, głos Bestji, która mówiła tonem szczytnego patosu. A mówiła — nam zarzucając deprawację Miasta. Tak więc, jestem z roli oskarżyciela sprowadzony do oskarżonego.
Słyszę opowieści kłamliwe, bezczelne, węgorzowate, iż jako żyd, nieukrywający swego uczucia, ani