Nocami długiemi idę wciąż, rozbiwszy bramy cmentarne i mury więzienne, idę już swobodny.
Mnie przepaść nie zatrzyma, ani wasze gorejące bagno! ostra siekiera Kapłana Azteków nigdy aż do ostatniego tchnienia i dalej za grób —
nie wypadnie z mej dłoni!
Wolny wypłynąłem na mej łodzi — lecz przyjdę do Was, wrócę — spojrzę Bestji w jej zdradzieckie źrenice, któremi nieszczęsny naród wiedzie na ostateczne zatracenie.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Piotr zwrócił się do okna i patrzył w wielki mrok. W burzy, która szalała tam na świecie, wyczytać mógł Hjeroglify swego serca.
Imogiena miała wrażenie, iż, kruchą łodzią płynąc, natknęła na prąd olbrzymiej podziemnej rzeki, Flegetonu ognia, Kotytu jęków.
Ksiądz zaś, jak egipski bóg jastrząb, stał na górze, z której nie widać było żadnego świtu.
A tymczasem Mroków Zły Myśliciel — Massynissa, już nieodpędzony jako był niegdyś — wiarą, że pod Krzyżem skupi się cała Polska w imię z Golgoty obiecanej wolności — Massynissa, myśliciel przemożny, brał młodzieńca pod wielkie czarne skrzydła.
Widmowa postać rozparła sklepienia — oczy na wielkich morzach spoczywają, myśli burzliwe kołyszą okrętem, nie mającym kotwicy.
Z tym duchem Mrocznej Wiedzy przymierze zawierał teraz Piotr — niby Irydjon podejmujący nową sprawę w katakumbach naszego polskiego Rzymu.
I rozwarł mu całą pierś swą, niby bramę kościoła cmentarnego, w którą ma wjechać nocny pogrzeb i złożyć tam trumnę.