Nie silił się Ksiądz rozwiązać węzła tych jarzem, które obarczyły młodzieńcowi duszę.
Nałożył mu nowy straszliwy ciężar — wiary w nadświadome potęgi — i pchnął z nim w ciemność.
Ma z tym iść — bez nadziei udźwignięcia nawet na połowę góry!
Ale olbrzymiość ciężaru da mu poczucie olbrzymiości sił, które potrzebne są w Irydjonie współczesnym.
Budził się w nim witeź — choć widział się wyklęty — wyklęciem własnych nadmocy; te rozwinąć się nie mogły na glebie zmarniałej.
Wzbierał w nim spowiedny hymn Banity, którego życie zmarnowano w śmietniku krwawym.
Pieśń wzrastała w nim ciemna, złowroga.
Aż wybuchła.
W rozwartych bramach milczenia zdały się zrzeszać straszne tłumy — na kominku przygasł ogień, mrok posępny.
Wybuchła w Piotrze potrzeba pieśni, którą on banita śpiewał wśród jakiegoś przyszłego Maju ludów.
Tak wśród drużyn normańskich, przemęczonych grozą wielomiesięcznej nocy, tworzyły się sagi pieśniarzy — z nieświadomych głębin, niby giejzer wybuchający wśród lodów słupem wrzącego obłocznego ukropu, który zdradza wulkaniczny podkład ziemi.
Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/206
Ta strona została przepisana.