Przed Chrystusem Czarnym w rozświetlnej katedrze zebrał się lud na pasterkę... biedne robotnice z Starego Miasta — których łzy są w wiedrze głębokiej studni; starcy, których lice mówi o nędzy, co nieodparta — nakoniec się wedrze — i rzuci w rynsztok! Widziałem powstańca starucha — przed Matką Boską klęczał... Lampka pełga — on, modląc się, wypił truciznę... Noc wokoło głucha i nikt mu teraz współczuciem już nie łga!...
Modliłem się raz ostatni przed Czarnym krzyżem nie tyle za siebie, ile za lud mrący.
A prawdy mego serca dzwoniły mi spiżem i nad chmurami życia śpiewał grom warczący.
My jesteśmy niebytem, gdyż być nie umiemy.
Polaków niema w Polsce, a więc niema Bytu.
Bo cóż jest być Polakiem, jak że stać się Sobą?
Siebie trzeba budować od krwawego świtu
do późnej nocy... Ponad mogilną żałobą
idąc — kwitnijmy, choćby w męczarniach rozkwitu.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nad wodą mroczną, jak zwierciadło Kery,
zielone gotyckie wybujały skrzypy.
Słowik się wzbija w ponadziemne sfery,
a w wodzie pławią swój cień — dęby, lipy;
chmury złowrogie — jak przed Erosem — Antery.
Moje serce banity, moje serce zmęczone,
moje serce, które już nie ma kąta na tej ziemi!
moje serce się śmieje, widząc żaby zdziwione,
patrzące na mnie ślepkami bezmyślnemi,
w tej wodzie, gdzie jad widzę i wężarną Gorgonę!
Moje serce banity... Opuściłem Warszawę,
miasto trupów, gdzie już nadziei zamknięte są zawory,