Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/221

Ta strona została przepisana.

sił przejdą — lękam się nadużywać wizji przyszłości, choć przydałaby się wizja jasna polskiego Ahaswera na rzeczywistości dodatniej zbudowana.
Patrzmy, co jest dobrego, a to będzie można rozwinąć już niemal do tytanizmu.
Są zawiązki w głębiach Polaka religijności aryjskiej. Zbadajmy ją. Odbyła się już wilja, a będzie pasterka, obchodzona tu nie o północy, jak zwykle, ale przed brzaskiem.
Ludzie tutejsi noc całą wróżą, śpiewają kolędy; odprawiają tajemnicze obrządki, bardzo pogańskie i święte.
Żyją tu obok siebie osady mazurskie, wychodźcy Krakusi i lud miejscowy.
Wyjdźmy — i obejdziem chałupy. —
Drzwi skrzypnęły.
Żandarm Fiodor Iljicz zajrzał i, upewniwszy się, że więzień jest — rzekł:
— Sława tie, Hospodi, a to miał ja sen, co wy gdzieś po górach chodzicie... Ja‑że poluję do lwa — to jest do was — palę z lichego karabinu, wszystkie kuli me płaszczut się... No, już wam mieszać nie będę aż do rana. A tam — co Boh dast. —
Wyszedł patryjarchalny i na swój sposób sympatyczny żandarm. Tedy przeczekawszy chwilę, gromadka zarzuciła na siebie futra, obuwszy nogi w wojłokowe kapce. Wyszli drzwiami ubocznemi.
Wkrótce znaleźli się na dworze.
Zamieć po dawnemu szalała. Śnieg suchy uderzał w twarze, ale co było rzadkością w zimie — to błyskawice — nagłe jarzenia, które rozdzierały mrok.
Weszli w zaspy śnieżne. Prowadził ich z wesołym ujadaniem pies, ulubieniec księdza.
Na niebie płynęły skłębione chmury, czarne, jak