Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/222

Ta strona została przepisana.

monstra — czuło się w nich elektryczność — nawet kiedy nie łyskały.
Misterjum życia falą ogarnęło Piotra. W nadmiarze szczęścia zaczął mówić półgłosem hymn do Śmierci. Imogiena wzięła go za rękę.
Jarzą już światełka.
Weszli do chałupy — półmrok, słychać wartki pęd motowideł na przęślicach. Były te święte wieczory prządek... Niewidzialne ręce podprowadziły ich do ław. Młodzi parobcy i dziewczyny krzeszą za pomocą krzesiwa, uderzanego o topór, leciały iskry, lecz hubka nie zajmowała się ogniem. Musieli być pomęczeni i wzruszeni, z czół ich kapał pot; już tylko jeden młody chłop krzesał.
Dym poczynał iść... Piotr mimowoli wstał i wytężył wzrok. Z półotwartemi usty, dyszący ciężko chłopi wpatrywali się w młody ogień, jak urzeczeni.
Stary gospodarz porwał płonącą iskrę i położył na siano. Ogień rozjarzył izbę, wszyscy uroczyście zaczęli śpiewać pieśń kolędową.
Chłopi w siermięgach, kobiety w krasnych chustach, zmroczniałych wnet od gasnącego światła, cieśnili się tłumem.
Zapalono od iskry, wydobytej starodawnym obyczajem, lampy trzy kościelne, Lampy zielona, niebieska i czerwona — winny były nie gasnąć aż do roku przyszłego. Dopiero w wilję nie dolewano już oliwy i nastawała ciemność.
W każdym kącie stały snopy żyta i owsa. Stół zasłany białym obrusem i posypany sianem. Zaczęto dzielić się opłatkiem, mówiąc starodawne i głębokie słowa: łam mnie, a służ mnie! — Obejmowano nogi i kłaniano się nizko. W innych chatach spożyto już wilję, jak zwyczaj każe — przy gwieździe