łość. Zatracił intuicję niebezpieczeństwa. Zresztą — ja mam kogoś, kto czeka na mnie w więzieniu...
Żegnam nazawsze, powiedz, że pojęłaś mnie! Bądź zdrowa. W ostatnią bramę mogił wchodzę samotny, błogosławiąc Tobie i księdzu Faustowi... Niech się stanie Wiekuista Ciemność!
Wszedł do pokoju, gdzie na ścianie wisiała broń.
Milczała Imogiena, nie mogąc zmierzyć dna swej duszy.
Wtym jakby zrozumiawszy, iż nigdy go więcej nie ujrzy — że jak meteory, których drogi się skrzyżowały, polecą każdy w otchłań niepowrotną — że jak okręty na oceanie, na których dwoje jadących zamieniają się wzrokiem i paru słowami, nie mając czasu na wyczekanie wzrostu swych uczuć — a nigdy nie będą znać swych imion wśród wieczności — pobiegła za nim, wstrzymała rękę na broni wspartą. —
— Nie trzeba być egoistą — mówiła z słodkim, lecz przenikliwym uśmiechem. — Wyznaj, jest ci dobrze z myślą o „nigdy“ — — ale ja nie jestem Maryla, idealizująca rozstanie, aby potym, jak ona, grać w karty i kopcić fajkę po wielu latach pożycia z Putkamerem. Dokonam wraz z tobą trudu, o który Polska dotąd żebrze swe dzieci... —
Wpatrywał się w nią i nagle pojął niewysłowioną grozę tej twarzy.
Nie była to w żadnym wypadku Miłośnica.
Jej oczy półprzymknięte miały teraz błysk Fatum — usta okrutne w swym obojętnym tragizmie.
Imogiena rzekła cicho: — Kiedy szliśmy przez wieś, człowiek jeden odwołał mię. On mi doniósł, że grupa dawnych twych towarzyszy oswobodzi cię w drodze.
— A jeśli oni mnie wyzwolą, oni też zmuszą mnie
Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/227
Ta strona została przepisana.