stał się już owym Genius loci, którego chorążemi albo żołnierzami jesteśmy i bądźmy.
— Mów jeszcze, mów — nalegał Piotr, któremu wydało się, że była ona dotąd, jak miasto zakryte mgłą.
Mgła ranna podnosi się, — i wtedy widać wieże, świątynie, pałace, domy, akwedukty i schody w granicie, wiodące ku morzu...
Wpatrywał się w jej postać o niewysłowionym uroku, upajającym jakąś natchnioną zmysłowością nocy syryjskich i zarazem jezior północnych, które na krótki przeciąg wiosny zakwitają szaleństwem purpurowych kwiatów.
Wpatrywał się w jej usta, niby koralowy atol, otaczający cudną wyspę jej wymowy.
Zdała mu się Bramą Ósmą z niewyrażonego metalu, przez którą Myśli‑Walkirje lecą na błyskawicach.
Kłonił się od nadmiaru wzruszenia, zataić się chciał jej oczom, drżąc ze wstydu, że nie jawi się przed nią, jako bohater Rama, królewicz nadludzkiej piękności i mocy.
Ale wspomniał, że nie o siebie mu teraz chodzić powinno — o wygląd własny, ani nawet o piękność ducha własnego. Nie mógł, mimo zaufania, wysłowić wszystkiego przed Imogieną, Był tajemniczy powód, który kazał mu wracać do więzienia, choć tak bezgranicznie rwał się na wolność. Nie mógł wiązać się miłością z Imogieną. Silił się na spokój.
— Kim jest ksiądz Faust? — zapytał. — Czy jest on tylko symbolem wyzwolenia? ale wszak żyje, a żyjąc, każdą chwilą musi coś spełniać. Cóż spełnia on? wiem, że nie nasyca się marzeniem, nie smakuje w efektach dziwności psychicznych. Ale, jeśli on jest człowiekiem myśli i czynu, zostaje tym głębszą tajemnicą
Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/231
Ta strona została przepisana.