Widziałeś go — nad czołem dumnym, nad gasnącemi, to rozjarzającemi się w potokach myśli oczyma — niby wielki hełm Dyjomeda — powiewa huściawa włosów ledwo siwiejących, jeszcze czarnych.
Twarz zato przeryta zmarszczkami i czasem straszliwie posępna, twarz — jaką ma wojownik Rembrandta.
W obywatelstwie polskim, w mieszczaństwie i wśród księży dojrzał głęboką tradycję honoru i prawości, bezmownego męstwa i tej istnej tężyzny, która szła dawniej na Somosierry, dziś na zdobycze wiedzy — przez pracę, rozkuwającą łańcuchy naturalne człowieka na ziemi.
Lud podźwignąć usiłuje, a nie schlebia brudowi mas.
Znalazł moralność głębszą niż dzisiejszy Watykan i kruchta.
Ksiądz Faust kocha materję więcej niż dawny Poganin, tańczący na wazach etruskich: nad kłaczkiem trawy może przeleżeć z mikroskopem dni całe, by oglądać krążącą krew chlorofilów.
Materię uznaje za klucz Apokaliptyczny do Otchłani Bytu — Materję miłuje, podziwia, walczy o nią.
Ale wie, że kryje się pod nią Hjeroglif duszy — i że razem stanowią Życie.
Ma przyjaciół oddanych — wśród Polaków jak wśród cudzoziemców; nieraz z chłopami siada na kamieniach przydrożnych pod drzewami i mówią, zmęczeni czy-