Piotr spochmumiał — i rzekł tonem, w którym znać było powagę długich przemyśleń.
— Widzę ogrom kwestji, ocean w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Zbyt wielkie bezmiary grożą mojej maleńkiej łodzi, która powinna trzymać się skromnie brzegów zrozumiałego dla niej materjalizmu. I nie mogę odgadnąć, jak może pancernik, na którym płyniecie z księdzem Faustem, nosić miano: Nec mergitur! jak można mieć krzyż i trumnę za łoże obok aparatów dla przekształcania plazmy zarodkowej? Jak może istnieć Naśladowanie Chrystusa obok dzieł Reinacha i Frazera, czyniących Jego istnienie mitem? jak może istnieć wogóle katolicyzm — przypuśćmy — zmieniony, prometeiczny, ale ostatecznie przyjmujący za teren działania Wiarę, Kościół, Mszę, prawo Łaski — obok wiedzy surowej, która zna tylko walkę z otaczającą przyrodą, a w tej przyrodzie siły wrogie, unicestwiające człowieka bez śladu jakiejkolwiek pomocy „nadświatowej“! Stawiam tezę za Heraklitem, że ojcem wszechrzeczy jest bój, a w formie uświadamiającej i zorganizowanej — praca. Kościół zaś jest rozdawcą łask. Jakich? nie zbada tego mędrca ni szkiełko ni oko. Odpowiedz mi w imieniu księdza.
— Nie powinieneś utożsamiać pojęć księdza Fausta z mojemi. Ja jestem wobec niego poganką mistyczną. Mimo, że domagam się chrztu, dotąd mi go nie udzielił, aby religja moja wyrastała z włas-