Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/26

Ta strona została przepisana.

I zrozumiał, że to jest złota łza matki, która nie lękała się syna stracić: lękała się — żeby syn nie okazał się mniej mężnym od innych.
W jednej chwili opamiętał się.
Wolności? i cóż — niema jej...
— Kto zwycięży — wolnym będzie, a kto umarł — wolnym już!... z dawnej piosenki Listopadowej przyśpiewywał i dodał jeszcze słowami naigrawającemi Kondora:
Petre, Petre, tu es Petra!...
— Dajcie samowar, Iljiczu! — zawołał już zupełnie opanowanym głosem — i nie mówmy więcej. —
Rozradował się Iljicz, wybiegł — lecz przed wybiegnięciem zbadał jeszcze, czy niema wyjścia innego z pokoju.
Źle obejrzał: rozchyliła się tapeta i z kąta, gdzie słychać było mamrotanie Talmudu, nieśmiało wysunęła się słuszna, średniej tuszy, o dość zacnej twarzy Żydówka — z peruką na głowie, w czepcu rudym ze wstążkami fijoletowemi.
Wejrzała z pokiwaniem głowy na Piotra, który siedział cicho, i tylko na zgiętej dłoni wybębniał palcami drugiej ręki — coś w rodzaju tańca karłów i duchów leśnych, które opadły Peer Gynta...
— Niech osoba szanowna nie boi sobie Newachowej! mnie tu w całe okolice, Bogu dziękować, nie boi się nikto. Pan jest student — a? i jeszcze nieżeniasty? — Dzieciów też nie ma? musi mieć dzieciów, bo tylko za dzieciów tak się krzycy...
Kto widział — zaczęła znowu — żeby takie drogie było ze siedym mostów... Dawniej, chwalić Boga, przejeżdżało się na promach i wbród... i źle nie było... niech Pan Bóg zachowa...
W karczmie zresztą można było wischnąć, można zjeść było wieczerzę.