Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/260

Ta strona została przepisana.

tycyzm namawia, aby kłaść filozoficzne aplauzy na tym kręgu przeciwieństw, co jak wąż Egiptu gryzie swój ogon: Jestem tym, co się dzieje, to co się dzieje przemija, czyli nie będę. Byt jest tym, co się dzieje, to, co się dzieje, przemija, czyli jest niebytem! — Wierzyłem i ja, że zbawi nas jakowe misterjum: „Umrzyj i stań się“ mówiła maksyma wtajemniczonych. Stać się — posągiem cnoty? To może bardzo być zbawienne dla moich bliźnich, których nie będę deptał, oszukiwał, a przeciwnie pomogę im i potomstwu. Ale dla mnie w obliczu śmierci to już czysta farsa. Maraton, Teby stubramne, Polska... piękne to hasła dla żyjących, a ja wszak — rozmyślam już w tych sferach, gdzie umarłem.
Przypuśćmy cud, że ożyję, tj. że będę uwolniony. Wejdę z impetem do kultury, która umie wymordować naród w bitwach gigantycznych, ale dotąd chemicznie nie stworzyła ameby. Jeśli pójdę na wojnę, będę kierował maszyną Maxime’a — i wystrzelam kilka bataljonów, póki mnie granat nie rozerwie. Jeśli będę uczonym, zamieszkam w New­‑Yorku na 40‑tym piętrze, zbierając radjum; nadam władczą mu potęgę nad światem zamiast pary i elektryczności. Pędząc w zaduchu benzyny, mając własny dziennik i parę miljonów, tudzież — jak ktoś określił — złośliwe egoistyczne modern dzieci, będę li czuł się szczęśliwszym, niż mój praszczur dziki w puszczach? tamtemu mówił Bóg tajemniczy w przeczuciach duszy, wzlatał Promienny na skrzydłach zorzy, huczał Gniewny w piorunach, szeptał Mądry w zamyślonej nad jeziorem trawce. Ten Bóg — przytulał duszę dzikiego człowieka po śmierci. Nas nie przytuli nikt, chyba robak w brudnej ziemi, albo w najlepszym razie — ogień w krematorjum. I cóż z tego, że jeszcze długo religja