Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/268

Ta strona została przepisana.

Ale tu kres już pojęć, zaczyna się życie samo! Jesienią byłam z moją kochaną w świętym gaju nad Wisłą. Wśród zagąszczy rubinowych i złotych, wśród ogni purpurowych klonów — widniały zielone wiecznie jodły. Gaj ten zamknięty nie służy spacerom ludzkim ni wycieczkom. Chodziłam z nią po tych drogach, które dawni Polacy usypali ziemią, przywiezioną z krain Chrystusowych. Latami całemi wiozły konie rycerskie ziemię świętą. A Polska taka cicha, taka wiślana i daleka u naszych stóp... Mieszkanie dały nam siostry miłosierdzia, które znały nas ze szpitali. I wieczór spędziłyśmy przedziwnie biały, wśród kornetów, gdyż zeszły się siostry wraz z upadłemi kobietami, które tam pracują i odradzają się. Wieczór taki zaświatowy!... a jednak ból mię zmagał. Widziałam przypływy i odpływy, zamieszania i zmącenia ludzi świeckich lub tak zwanych duchownych. Czy zdobędziemy? {myślałam o tej wiodącej mię Pani — o księdzu Fauście i o sobie, bo ciebie wtenczas nie znałam) czy stworzymy? czy będziemy mieli moc do końca i męstwo odrębności własnej? i... nie damy się krzykom widzialnego zaprzeczenia?
Dobrze iść siostrom w białych kornetach duchowymi ścieżkami! przed nami zawrotne i niebezpieczne, nadprzepastne karkołomne ścieżyny ku ostatnim wirchom. Co nas czeka — myślałam — przepaść czy zdobycz wirchu?
Żadna z białych siostrzyczek nie domyślała się we mnie, spokojnie rozmawiającej, głębokiego tragizmu całej istoty mojej. Wtym zaczęto czytać ewangielję o zakopanym talencie. Radość buchnęła w mej duszy śmiałością. Niewolno ze strachu przed Wielkim Duchem zakopywać talentu. Dziesięć z niego zrobić potrzeba. Bać się Ducha niewolno. Tego wiel-