Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/269

Ta strona została przepisana.

kiego Ducha, który się zwie życiem. Jakaś zawrotna wolność pierś mą podnosiła do bólu.
A na rozstajnych drogach stal Chrystus — tam — patrzy na tych, którzy odchodzą, bowiem „twardą jest Jego mowa“. I stoi i pyta: „zali i Ty odejdziesz?“
— Ja nie odejdę. Wodzu już nic maluczkich i ubogich, ale królów, artystów, poetów i rycerzy nowych! Ja nie odejdę, ale Ty patrz pilnie na mnie i zabierz mnie na całopalenie, na jeden z Twych zbawiających płomieni!
Byleś Ty tylko narodził się i rozrósł w duszy narodu mojego! ja nie odejdę, ale Ty strzeż nas, Wodzu!...
Tak przeżywałam Chrystusa i poznałam, iż On żyje. — Imogiena zapatrzona w światło niewidzialne mówiła cicho, jak w wizji:
— Idźmy, kościół już jest złoty, pełen świateł i woni kadzideł. Idźmy... Oglądam ze zdziwieniem wyniesioną niespodziewanie myśl, poprostu objawienie: dotychczas nie wiedziałam, patrząc tylko w Chrystusa i w księdza Fausta, jak bardzo Chrystus Ciebie kocha! Każe mi On wziąć skrzydła wraz z Tobą. Teraz jest mi wiadomo: pozostaniesz ze mną już bezustannie. Uprawomocniony, jak nigdy, wielki i kochany. W wolności tych czynów, do których życie dojrzało — —
Uczuła włosy swe całowane tak nieśmiało i wstydliwie, że domyśliła się tego raczej, niż fizycznie uczuć mogła. Wstrząsła się jednak z boleścią.
— W nas jest jakiś mrok... Nie podnoś na mnie ręki, człowieku kochany! Widzę w nas tyle mroku, że gdybym już była tak mocną, jak moja kochana, rzekłabym: nie podnoś nigdy! Nie trzeba sięgać zbyt łatwo po tę, która zdobyła już Niebiosa nie z przywilejów, ale z tego co boli...