Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/271

Ta strona została przepisana.

dobną do natężeń Prometeusza, który chce zerwać więzy.
Zmierzali ku drzwiom na palcach bez szelestu; ksiądz, nie podnosząc głowy, rzekł: — Czuwajcie tu ze mną, bo godzina nas wszystkich zaiste się zbliża. —
Słowa te mroźnym smutkiem przejęły Piotra: ścisnął Imogieny rękę, i nie wypuszczając już, trwał długo z opuszczoną głową i zamkniętemi oczyma. Mimo całej wagi swych przeżyć duchowych — czuł nadewszystko misterjum o długich palcach, rubinowej tętniącej krwi pod jedwabistą skórą, siejące magnetyzm umiłowania.
Ksiądz zaczął szeptać nieco głośniej — doleciały słowa: gdybym mógł objawić tajemnicę żelaznego krzyża! ale Ty, Panie, objawisz wszystko sercom miłującym Cię, bo jesteś prawdą i wyzwoleniem Ducha... a ja zaiste miałem wszystko w życiu, ale cud wiary nie był mi dany aż do końca! — —
Ten jęk ukryty w słowach, wyszeptanych wśród modlitwy samotnej, był wymowniejszym niż całe tomy wyznań św. Augustyna.
Piotr uczuł głęboką bezdenną czułość dla chylącego się Maga. Wysiłkiem natężonej myśli odział się w zbroję: nie wiary, bo tej nie nabrał, ale dumy niezłomnej, zaciętej — wytrwania i odpowiedzenia śmiało aż do ostatniego tchnienia za poryw do Ideału.
— Wojna!... — rzekł ksiądz, nie wstając z klęcznika.
— Wojna znowu? — powtórzył zdumiony Piotr.
— Tak, wojna. Czy nie wiesz, że Europa jest objęta pożarem wojny?... prawda, że wam udzielają pism dopiero po roku. Wojsko będzie robiło tej nocy brankę... w wilję, gdy światu został przyniesiony promień braterstwa! —
Piotr złożył ręce błagalnie.