Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/276

Ta strona została przepisana.

naszych górach i zapadaniach. Ale tobie rzeknę, mój najdroższy Opiekunie, że musisz mi pozwolić odprowadzić Piotra do więzienia. Ja wrócę — wrócę zapewne za dni kilka... Dia czego tak milczysz? mów mi księże Fauście... mów...
I zemdlała — czy zamarzyła się.
Ksiądz milczał, coś ważył, wreszcie Piotra podprowadził do Imogieny, znakiem niemym kazał mu uklęknąć przy niej. Nie śmiał Piotr dotknąć umiłowanej zbyt wyżynnej świętej; czuł się tak bezdennie nieszczęśliwym, że głowę schylił i krył, pół leżąc, pół klęcząc przy Imogienie; zdało mu się, że teraz już nastał kres. Nigdy mu serce nie biło lękiem w walce, w oczekiwaniu ostatniego momentu, ani nawet w tych groźnych ponurych nocach bezsennych, gdy widma wysuwają się ze ścian — bezmyślnie podłe maski zabitych świętości. Serce jak ptak gwałtownie zatrzęsło się, rażone niesłyszną zatrutą strzałą. I nie opuszczając drzewa, którego się czepia konwulsyjnie pazurami, trwa jeszcze ptak na gałęzi, choć oczy zaszły mu już mgłą. Tak zamierało serce w Piotrze, chciał już, aby wszystko naraz się skończyło.
Ale czymże był smutek, rozbicie, a nawet i pokorna agonja tego, przed którym rozsłoniły swe wrota tragiedje miłości i zgonu wobec wyjącej mrokami pustyni, gdzie już miłość nie dochodzi? Bo ksiądz Faust był człowiekiem do końca w pełni swych uczuć. Miłował Imogienę nietylko jako dziwny, szatnie udany twór duchowy. Miłował ją jak hostję życia. Nie mogąc zapełnić mroków istnienia myślą ni zastygającą wiarą, w niej widział źródło nieśmiertelności, dowód istnienia mocy boskich. Teraz uczuł się jak starzec opuszczony, jak ślepy Edyp, nie widzący wzrokiem ni oczyma duszy swej Antygony. Ribera,