Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/288

Ta strona została przepisana.

Tym zimnym okiem gasił potwór Światło, które było Życiem i Słowem!...
Światło, w którym dusze umarłych pogrążają się, a w którym ekstatycznie płynie teraz śpiąca...
— Mów, Imogieno — zwrócił się do niej ksiądz — w imię tego cudownego światła, które porywa — i wznosi perłę istoty twej z głębiny na powierzchnię innego wymiaru, gdzie promieniuje Duch. Znalazłaś przystań przeze mnie. Zapomnij o miłości dla nieszczęsnego warjata swego ojca...
— Mój ojciec nie był warjatem — —
— Być może uznajesz to za coś innego z tych wyżyn, gdzie teraz przebywasz? Może rodzaj satanicznego opętania, które znali egzorcyści tak wytrawni, jak Papież Leon III, i myśliciele ostrożni, jak Elifas Levi, Huysmans, Bois — —
— Byłeś w błąd wprowadzony wizją własną w aparacie — mój ojciec legł, zabity odłamem kolumny — —
— Więc uznaj za przywidzenie te okropności, które miałaś przeżyć po Mesyńskiej katastrofie... Nie było nigdy tych czasów, gdy jakoby jeździłaś z nim po norach Europy i Ameryki —
— Nie z nim, z tobą!
Piotr oniemiał. Wpatrzywszy się w księdza, ujrzał, iż czarna pręga wystąpiła mu na czole, miał twarz męczeńską — silił się mówić, słowa mu więzły.
— Mów, co się stało z twym ojcem? — wykrztusił ochryple.
— Zginął w Mesynie.
— Tym obłąkanym — — ten mędrzec — —
— Konrad zginął — rzekła Imogiena wymijająco.
— Więc to ja? zdawało się mi, żem podróżował — — pomnę, czułem się psychicznie chorym — — Monstrum, które małoletnich — — ten żebrak przemierzły — ten