Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/292

Ta strona została przepisana.

Ten ostatni musiał mieć wielki posłuch, bo nikt nie śmiał wchodzić do komnaty. Wierzył Fiodor Iljicz słowu księdza i zapewniał innych.
Kotara zakryła się.
— Kto jest ten człowiek? — spytała Imogiena.
Piotr uśmiechał się dziwnie, kajdany wziął z kąta i nakładał, ściągnąwszy na śrubsztaku ogniwo przepiłowane, tak, że nie było znać rozluźnienia.
Teraz dopiero odrzekł.
— Ten człowiek — to niezwykłej tresury dog myśliwski. On nie zatapia kłów odrazu w szyi jelenia, lecz chce, żeby ten umarł ze zmęczenia, ścigany przez strach, a wiedziony przez Nadzieję. To dawny mój towarzysz, zwie się Kondor. Mamy osobiste porachunki. A teraz odpowiem Ci na twą miłość.
Chcesz ze mną po wyjściu na wolność tworzyć nowe drogi — Ciebie sobą nie zwiążę. Jestem straconym posterunkiem, choć odzyskałem dzięki Nocy tej wolę wytrwania. Nie pragnę wyzwolenia, jakkolwiekby to wydawało się hańbiącym mą naturę wolnego człowieka. Bo nie widzę przed sobą drogi. Stało się tak, że szedłem dotąd inercyjnie mocą rozpędu sił życiowych. Noc ta odjęła mi wiarę w nieomylność mego instynktu, który szedł zabijać tych, co mu stawali na drodze. Ksiądz Faust wartość mego czynu przekreślił, jak wypracowanie szkolarza. Na razie więc nie mam dokąd iść. Byłoby mi straszno, będąc na wolności, opuścić naszą sprawę. Wolę na wolności nie być. Zatęskniam się za niektóremi ludźmi z „naszych“ — natury orle. Ale musisz im rzec ode mnie: nasze konspiracje są bohaterskie i zarazem niepoczytalne. Tworzą niepotrzebne męczeństwa i zanim zawisną na krzyżu, rozgadają o tym szeroko i długo, a nawet poślą o tym do gazet. W życiu zaś czym