Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/299

Ta strona została przepisana.

— Napełnia mnie całego niebo mojej duszy. Gdziekolwiek spojrzę, kresu jego nie widzę. Jeśli umrzeć mam, radość mię porywa, jakbym szedł na wesele do wielkiego króla. W najgłębszej ciszy patrzę na burzę, która nadciąga — teraz widzę — i jestem pewny, że teraz Jestem.
Gdy zginąć mam, widzę, że jest Ktoś jeszcze, nieginący.
Teraz, gdy mię przebija 7 mieczów ognistych, szczęście moje budzi się w Nim, jako Feniks ptak z popiołów gorejących zrywa się i rozbrzmiewa pieśnią.
Ani nie pojmę tego, co ze mną się dzieje.
Michał Anioł, rzeźbiarz i półbóg w sztuce, kiedyś tak rzekł z miłości i rozpaczy — „Kto mnie mógł wyrwać ze mnie i jaka władza może beze mnie moją rozrządzać osobą?
Jakby nie aprobował własnego porównania, zaprzeczył lekko głową.
— Zamilknąć muszę — mówił — jak z ballady Mickiewiczowskiej dziewczyna urzeczona, która ujrzała widmo: — musiałbym mieć tysiące litaurów złotych, abym wysłowił! Wtedy, gdym całował imię twoje, Walkirjo, nie byłem ni w setnej części nawet na progu tego szczęścia, które mam teraz. Śnię? czy przebudziłem się? Imogieno, żegnam cię, czy witam dopiero? Morze cierpień uśmiechnęło się mi, jako senny brzeg lazurów... Męczarnia szubienicy wydaje się mi krzyżem, z którego lekkim jest odlot.
Miłości Ducha, czemu ukrywałaś się mi tak długo?
Niechaj mnie nie wezmą ręce człowiecze, któreby mnie musiały uznać za szaleńca... Wolę już ręce Śmierci.
Jestem uczniem Proroka... nie, jestem już tylko uczniem Najwyższego.
Nie rozumiesz mię, Imogieno, nie rozumie mię nikt.