Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/300

Ta strona została przepisana.

Nie rozumiem sam siebie — kto mnie mógł wyrwać ze mnie, zawartego w ciasnocie — i uczynić nagle — nie królem, bo to liche pojęcie, nie skrzydlatym gienjuszem, bo to ledwo punkt wyjścia — ale niebem? — — nie mam innego określenia. Słuchaj, czyż ty nie słyszysz, że Niebo napełniło mię aż po brzegi — powołanie moje dopełniło się — — ujrzyj przeze mnie Wskrzesiciela z najgłębszych mogił...
— Kosmiczne słonce! — szepnęła Imogiena z takim zachwytem, jak na Mont Blanc ogląda podróżny wśród morza fal gigantycznych lodowych — mityczną tarczę Żywego Herosa pustyni — — —
Podszedł do kotary i mocnym głosem zawołał:
— Oddaję się w ręce wasze. Ksiądz słowa nie złamał. Jedziemy, nieprawdaż?
— Rozumiemy pańską chęć wyjaśnienia sytuacji — odparł szyderczy głos, silący się być uprzejmym, — ale musimy być ostrożni. Banda pańskich współobwiesów ukryła się w borze, mają pewne rozgłośne przyrządy. Wobec tego poczekamy, aż nadjedzie kompanja wojska. Proszę być spokojnym o całość swego trupa. Ja ręczyłem tu obecnemu naczelnikowi straży. —
Kotara się rozchyliła.
Elegancki blondyn skłonił się w stronę marsowego wojskowego ze szlifami majora, którego zimna i sroga twarz nie zapowiadała żadnych względów łagodności.
Zabrzmiał dzwon kościelny z poblizkiej wieży. Głos jego uroczysty, głęboki, wstrząsnął wprost już fizycznie nerwami i sercem. Huczał potężnie, rozgłośnie — zagadkowe jego tony wieściły coś, na co nie ma słów, ani pojęć język ludzki. Coś pradawnego, wiekuistego raczej, mającego powagę Ezechjela prorokującego — —
„Na górze świętej mojej, na górze wysokiej — tam mi służyć będzie wszystek dom — —