stało, to jest, że szalejąc z tragicznego szczęścia — ja warjat (poco by to urzędownie warjować po Mesynie? bytem już wtedy po ludzku biorąc szaleńcem!) — runąłem do nóg Erice i błagałem, żeby wyjechała. Zamożna, świetna — co do mnie, przysiągłem tam w śniegiem zasypanym klasztorku, że oddam się już wyłącznie wznoszeniu świątyni w Polsce. Z tą wzniosłą słodyczą, która jest rysem duszy prawdziwie miłującej, pożegnała mię, nie pozwalając jednak rozchylić zasłony i zobaczyć mej dziewuchny. Usłyszałem, przez bór idąc — rzuconą w bezmiar nieba tę szaloną pieśń o „Surriento“ po sycylijsku:
Vide o mare quant’e bello —
Spira tantu sentimiente!...
Comme tu occhi tienemente
Guardano chiste ciardino e arance...
E tu dice: I parto — addio —
T‘alluntane da stu core,
Da sta terra dell’ amore —
Tien’ o core e nun turna!...
Ma nun me lascia...
Nun darmi stu turmiento!!...
Południe już, a raczej wieczna noc melancholji. Nie znalazłem możności dowiedzenia się, dokąd wyjechali — — Zamknięty w infernie wspomnień, spotęgowanym przez zupełny brak sił duchowych... Jak w melodramacie — znalazłem raz na progu podrzucony pakiet — pukiel włosów i krótki list, że jeśli nie złożę dużej sumy na ręce pewnej damy w Warszawie, nie ujrzę mego dziecka. Ruszyłem natychmiast pod wskazany adres. Przykra żydowska piękność w sukni aksamitnej, przesadnie wspaniałej, z różań-