Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/32

Ta strona została przepisana.

IV. KTÓŻ TEN ZNÓW?

Piotr, już uspokojony zupełnie, nalał herbaty i, wrzuciwszy cukier, patrzył: maleńkie pęcherzyki powietrza wypływały z dna na powierzchnię. Uwolniły się z białej kamiennej niewoli — któż je teraz ujmie? wypłyną wolne z dna na powierzchnię przez drzwi otwarte, przez szpary podłej chałupy wzlecą ku obłokom — aż tam ku Ajterom Szelleja i Słowackiego gwiazdom... „zimnym, świata szatanom“...
Wiatr wionął, zatargał płomieniem...
Myśląc, że wszedł talmudysta z wersetem o Bezalielu, Piotr nie odwrócił głowy.
Mrok zasłaniał zresztą grubym kirem połowę izby, gdyż oszczędna Newachowa, wniósszy szabasówkę, wyniosła lampę...
Z za samowaru mdłym blaskiem światełko jaśniło zaledwo stół ze szklanką herbaty i obwarzankami.
— Dobry wieczór wigilijny panu podróżnemu — zabrzmiał głos szczególnie mocodawczy mimo spokojnej treści...
Więzień wpatrzył się w ciemność, mając wrażenie, że tam z murów pieca wyszedł jakiś Arjanin dawny.
— Hm... — ozwał się ten ktoś.
Piotr ujął lichtarz i podniósł do góry.
Ale zaraz postawił, sam natomiast powstał.
Było coś jakby ze Sądu Ostatecznego Michała Anioła w tej czaszce z głębokiemi cieniami.
Na wygolonej twarzy starca świeciły ametystowe