Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/335

Ta strona została przepisana.

Przeżegnał ksiądz powietrze, mara zniknęła.
— Ty, który mnie nie zjawisz się, jak słońce nie pojawia się rybie ślepej w jaskiniach — — uczyń, żeby twój Duch był ze mną. Przysięgnij!
— Tak!

Oczy rozwarł ksiądz i nie wiedział, czy jeszcze jest w widzeniu wewnętrznym? na chórze, który był zupełnie ciemny, płonęła teraz lampa rubinowa. Niewielka, jak serce, rzucała mocny blask w kształcie korony o purpurowych promieniach, a przejścia między niemi były fijoletowe. Wikary kończy już mszę... Trzeba wkrótce wyjść na kazanie... nie wie jeszcze, co powie, ale ma już zasadniczy ton. Rubinowy blask przenikał jestestwo — przestał być Faustem. A stawał się? istnością bliższą prawdy, niż gdy ją widział wśród niebosiężnych gór, otoczoną przepaśćmi mroku, zniechęcającą najpotężniejsze skrzydła...
Imogiena, gdyż ona tu wniosła lampę rubinową, mając klucz własny od chóru, przycisnęła usta do ręki księdza.
— Amen, — szepnęła, — Gwiazda Twa zatrzymała się już przy Betlejem!

Musiało się coś stać na chórze kościelnym, bo usłyszano tam Archaniołów. Porwał lud tysiącem głosów pieśń starodawną, od której w wzruszeniu nadziemnego szczęścia płonęły serca wszystkie w Polsce. Kościół, jak nowa Arka Noego, będąca już pługiem olbrzymim — płynął, worując się w ziemię czarną, żyzną, ukochaną, mokrą od łez.
Widmo mrocznego Cherubima, które ciągle stało za filarami powały, czekając, że ksiądz Faust wypowie najwyższą klątwę światu, teraz ścisnęło skrzydła