Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/337

Ta strona została przepisana.

XXIV. WĘDRÓWKA MAGÓW.

Ksiądz Faust wszedł na kazalnicę, która była taką, jak spotykamy czasem w dawnych modrzewiowych świątyniach: pośród kościoła filar, obok niego kazalnica z pnia jednego wyrzezana — podobieństwo barci leśnej, na dębie wysoko chronionej przed niedźwiedziem. Ksiądz Faust stał wśród mroku: pogodny, nieodgadniony patrzył w tłum i uśmiechał się.
Ostatnie dźwięki organów, na których grała Imogiena, unosiły się jeszcze w powietrzu, jeszcze dyszał miech. Modlili się włościanie litewscy i białoruscy, padali krzyżem chłopi prawosławni, którzy przyszli zdaleka, kochając tego człowieka siwego. Zapadli w zadumę obywatele ze swych ławek kolatorskich. Bywało rozmaicie i nieraz w czasie kazania spadała chłosta surowa, jednak lękali się a cieszyli. Kazania były zarazem wykładem o różnych zagadnieniach narodowych i miały entuzjastycznych słuchaczy. Wszyscy zapomnieli o zbrojnych, zdawało się, że nastała epoka, gdy ludy podały sobie dłoń i wymówiły razem wspólne Najwyższe Imię Ojca w niebiosach.
Uroczysta głębia szła przez kościół od milczącego starca.
Długo spoglądał, jakby chciał przeniknąć w głąb dusz — na tych chłopów litewskich, co stali w szarych świtkach, na Mazurów w błękitnych i modrych sukmanach, na Krakusów białych, na ciche — niby matron z dawnych portretów, twarze chłopek pod krasnemi i czarnemi chustkami. Wzrok jego na-