Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/340

Ta strona została przepisana.

I ujrzałem nas — głupich, albo podłych. Wszędzie taki mrok, że zdało się jedynie mądrym krzyż złamać i skończyć ze sobą. Wtym, niewiadomo z jakiej dali wyszedł korowód — poznałem — byli to Trzej Magowie. I wyszedłem. Wśród nocy kosmicznej, bezmiernie, jak lata, długiej. Przynajmniej mnie się zdało tak, choć na zegarze wieżowym, kiedy widzenie me skończyło się — minęła zaledwo jedna minuta. Przez ten czas obszedłem całą Polskę i zrozumiałem, skąd ma wyjść nowy Bóg.
Brzmiała muzyka, jakiej w życiu nie słyszałem — niby radosne śpiewy i tańce duchów ogniowych nad miejscem zaczarowanego skarbu.
Ku zdziwieniu memu poznałem, iż Polska wcale nie jest równiną — przepaście były bez dna — i bez liczby. Dużo wielkich gór, i zaiste bywały więcej niż podniebne!
Patrzyłem w gwiazdę lejącą modro­‑rubinowe promienie, słuchałem rozmów gości niebiańskich. Jeden Mag był z Indji, płynął na lotosie złotym w jeziorze zamyślenia — jezioro to niósł na sobie wielki czarnohebanowy słoń. Czterdziestu harfiarzy śpiewało pieśni dawnych himalajskich narodów, tysiące wojowników z mieczami ognistemu szło za królem. Wszyscy lśnili od niebywałych klejnotów. Drugi Mag zachodnioeuropejski płynął na aeroplanie, miał tam laboratorjum i za pomocą telegrafu bez drutu wykładał w tysiącu miast, gdzie są wyższe szkoły z marmuru białego. A wykładał ze swych stu ksiąg ogromnych i kilku encyklopedji, jakim będzie Nowe Betlejem w stosunku do Jehowy, Buddy, Konfucjusza, mas robotniczych i wyższej matematyki. Trzeci był Król Duch narodu polskiego. Ten szedł pieszo, nawet nędzę znać na nim było, pancerz dawny i coś w rodzaju świtki