Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/351

Ta strona została przepisana.

Gniewał się Mag Baldazare, mimo, że taka przygoda sprawia dobrą konkokcję w podróży. Zaraz po wypuszczeniu jedzie najdroższym pociągiem do Aten na wypoczynek; ma już wędrówki o, póty! — tu pociągnął palcem po krtani, jakby go zarzynano.
Pokładli się. Wędrowiec wiekowy wśród głuchej nocy usłyszał kucie pod ziemią. Znużeni wszyscy spali — on czuwał. Kiedy straszliwy płomień padł na ziemię, gwiazda modro­‑rubinowa spaliła w jednym mgnieniu mury zatęchłe i rozległ się tysiąca duchów śpiew — on porwał i pił ten płomień.
Zbudził się lud polski idący luzem, potym Maharadża i lud jego, po tym więźniowie i dozorcy, wreszcie ocknął się słoń czarny, rumaki, indyjskie zebu — nakoniec rozwarł oczy Mag Baldazare i krzyknął z gniewu, że w tej Polsce nic nie robi się na czas; kiedy spać, to spać! —
Ale nie było czasu na gawędy: z pod ziemi buchał wulkan. Już nie łagodny blask modro­‑rubinowy, ale straszliwy lucyferyczny płomień pożerał wszystko zgniłe, czego nie przepoiła gwiazda. Kogo nie zbawił Chrystus, tego miażdżył Lucyfer. Była to siła działająca z dwuch biegunów, ale w jednym porywie boskim.
Mag Gospara daremno wzywał astralu, gdy płomień spalił na czarny węglik jego lotos, jemu samemu paląc podeszwy. Rozejrzał się, czy nie osłoni skrzydłami swemi Wędrowiec. Ale kędyś zniknął.
Na ścianach podziemnych gór wykuwał schody tytan Lucyfer, przed nim szło Pacholę młode.
Matka Boża, niby mądrość narodowa, swoim modrym blaskiem łagodziła kontrast lazurów pacholęcia i potwornych mroków tytana, który buchał krwawym rubinowym ogniem.