Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/352

Ta strona została przepisana.

Z za krat wyciągali ręce więźniowie — dozorcy rozwarli bramy. Zbiegł nadto ogromną czerniawą lud — wszystko co było prawego z chłopów, duchowieństwa, mieszczan, obywateli i żydów. Aniołowie wnieśli złoty wieczernik, miejsce było dla wszystkich. Ludzkość cała pojednana w braterstwie. Zabraliśmy się do wykuwania schodów.
Aniołowie śpiewali pieśń Dalekiej Drogi i zaiste wszyscy gotowi byli do pójścia natychmiast. Narody zaczęły śpiewać. Przez tę pieśń padół więzienny wyrósł w górę olbrzymią, a my wykuwaliśmy w niej stopień za stopniem. Nie było to łatwe, bo grunt był jak skała, waliły się na nas grad, zawierucha, pioruny i ciężkie rozpalone głazy. I dużo, dużo błota...
Tedy Pacholę zaczęło wstępować po schodach i rzucać ziarna w kraj dookoła. Ziarna — była to krew. Wchłaniała ten chrzest kraina, a z każdego ziarna wyrastały święte huty. Moc mroków zawzięła się przeciw nam: trzęsła się ziemia, roty mrocznych widm z rozpękłych wulkanów leciały w chmurze zwartych ciemności. Stało się tak nieprzejrzanie, że nie widziałem nikogo. Rozlegał się tylko szczęk oręża, huk zapadających sklepień, wichry płomienne i czarne. Pacholę Święte rękę swą maczało w krwi i błogosławiło światy, Lucyfer, archanioł wiedzy, piorunami miotał przeciw bezwstydnemu, głupiemu szataństwu, wylęgłemu z kałuży.
Maharadża, nie mogąc wytrzymać bólu tych, co ginęli, zawołał: — ołtarze twe dzisiejsze, o Agni, nie potrzebują krwawych objat! — odrzekł mu głos Pacholęcia, które stało się naraz straszliwe w Majestacie:
— Wylałem krew do ostatniej kropli za ludzkość,