Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/364

Ta strona została przepisana.

w Rzymie. Wyszedłem na plac Hiszpański, z którego wznoszą się schody tarasami wzwyż na górę, jak do nieba. Przed schodami iskrzyła fontanna, wesoły roił się lud, a na marmurowych schodach płomienił od ziemi aż do kościoła na górze jeden wodospad kwiatów. Różane migdały kwitnącemi ogromnemi gałęźmi zaścielały wszystkie schody, jak u nas choinki na Boże Narodzenie. Wchodziłem w ten ogród coraz wyżej — w tym raju świeżych, wonnych kwiatów, na słońcu palącym, zerwawszy z murami klasztornemi — poczułem nakoniec Ducha wolności! Kiedy podniosłem twarz zalaną łzami, ujrzałem miłowaną kobietę, którą porzuciłem dla życia duchowego — teraz ona szła samotna z cudownemi oczyma, zapatrzonemi też wdal, nie widząc ani mnie, ani świata — — w obłędzie mistyki, którą chciała ogarnąć za przykładem moim — wtedy, gdy ja wychodziłem już z więzienia mirażów na słońce — —
Nie idźcie za mną, nie idźcie — — żywi niech żyją!...
Trudno mówić już, chciałbym mieć harfę. Czuję w płucach swych ozony gór Prometeizmu — już ledwo wiem, że jestem jeszcze człowiekiem, już rwę się — — i jeśli nie porwą mnie teraz za sobą Moce — będę musiał przebyć męczarnię istoty ziemnej, którą obłąkał Bezmiar.
Pomnicie zdarzenie, które nas wszystkich przejęło tego lata. Była straszliwa posucha, płonęły zboża. Zapalił się od pioruna bór. Miljony i miljardy gromnic — każda z nich była dębem dwuchsetletnim, lub sosną, która przebyła tysiące burz. Każda z tych gromnic płonęła okamgnienie, gdyż huragan ognia pożerał wszystkie. Pomnicie, jak uciekały z lasu ptaszki małe, wrony, puhacze, orły...